No i tu dopadł nas pierwszy deszcz,ale wiatr mieliśmy na szczęście w
plecy. Poszliśmy w kierunku przełęczy do granicy i potem szlakiem
granicznym od słupka do słupka - na Jaworzynę. To już mój drugi szczyt w
okolicy. Dla zwykłego górskiego chodzika to żaden wyczyn, ale dla mnie z
syndromem bolących kolan - było to wyzwanie. Udało się :) Potem
podskoczyliśmy na dwie skrzynki na Słowacji(jedna na granicy, druga
nieco głębiej). Z drugą mieliśmy problem, bo była w środku lasu, a
byliśmy w chmurze i gps by i tak nie zadziałał. Korzystając ze
szczątkowych wskazówek od drzewa do drzewa... w końcu Meteor wypatrzył
grób! W całkiem niezłym stanie jak na grób z początku XXwieku. Wracając
założyliśmy jeszcze jedną skrzynkę (OC/GC)- na Jaworzynie ale po
polskiej stronie granicy. No to złazimy. I tu zonk, prawe kolano
wysiada. Ale co to dla lavinki, już nie raz to ją spotkało. Po prostu
przy schodzeniu starałam się nie zginać prawej nogi i zwolniłam tempo na
"człap kulejący w stylu dowolnym". Okazało się,że pomogło i u podnóża
góry kolano boleć przestało. Niestety w drodze powrotnej strzeliła nas
kolejna ulewa, niestety wmordewindem i jeśli miałam jakieś suche rzeczy
na sobie - to chwilę potem były już dokumentnie mokre. Za to
swetrokurtka kupiona na Wolumenie(podobno jakaś markowa,ale ja się nie
znam) sprawdziła się znakomicie jako docieplacz pod kurtkę deszczową a
zwłaszcza kaptur z futerkiem. Okazała się też odporna na
deszcz(podszycie podszewką od środka). Mieliśmy wrócić na obiad,
wróciliśmy 3 godziny za późno... ale i tak miałam jeść własną zupkę,
podjedliśmy też trochę makaronu ze szpinakiem i zaczęliśmy szykować do
podwieczorku(Agnieszka upiekła ciasto! A nawet dwa!).Po zmroku byliśmy
odwieziś skrzynkę Drogopotok Tomiego, okazało się że malowniczo zwalone
drzewo zwaliło się bardziej i już nie jest tak malownicze. Drugi dzień
pobytu był bardziej pracowity, bo zwijaliśmy namioty i pakowaliśmy
graty. Nic ciekawego, ale trzeba.Urozmaicaliśmy sobie tę nudę jak
mogliśmy, niestety ucierpiały na tym uszy Magdy, bo wyrwały jej się
kolczyki. Była też przerwa obiadowa polegająca na dożeraniu karkówki i
kapusty z poprzedniego dnia oraz wydzielanie dwóch arbuzów.
Najciekawszym obiektem malej architektury na bazie jest obecnie nowy kibelek do którego prowadzi mostek. Perełka!
Ale dla niskich ludzi, wysocy(175+) muszę uważać przy wchodzeniu i
wychodzeniu ;) Mostków w Regetowie jest więcej, najładnieszy jest przy
wejściu na bazę. Tym razem nie zapomniałam go sfocić.
Zapraszam do bazy w przyszłym roku w lipcu i sierpniu.
Więcej zdjęć w albumie BESKID NISKI 2.
dodano: 03 października 2010 22:54
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom mostek jest bardzo stabilny i zupełnie się nie koleboce. Poprzedni, będący grubą belką luzem na kamieniach - to już było stresujace po nim chodzić. Ten sobie wszyscy chwalą jako najporządniejszy o czasów powstania bazy, a baza istnieje dość długo :)
autor lavinka
dodano: 03 października 2010 22:49
Witam,obiekty bardzo urokliwe,przez mostek przeszlabym chyba na kolankach,gdyby zawieszono go pol m wyzej.
autor gosicka
blog: poziomkowapolana.bloog.pl
dodano: 09 września 2010 23:57
kiedyś bardzo dużo wędrowałam po Beskidzie Niskim i Wysokim.Pamiętam urok tych miejsc.
autor dsdn
dodano: 05 września 2010 22:56
No, akurat to to jest praktycznie na szlaku turystycznym :D
autor lavinka
dodano: 05 września 2010 11:45
Twój bloog poprzez fotograficzne relacje z wędrówek pomaga mi odkrywać uroki mało uczęszczanych miejsc.Z pewnością nigdy tam bym nie trafiła,choć z dala od głównych szlaków,a jednak jak piękne .
autor dsdn
dodano: 03 września 2010 14:51
o jak pięknie
autor oti